literature

Da Dong

Deviation Actions

FallenAnn's avatar
By
Published:
1.6K Views

Literature Text

Wbrew temu, co powszechnie o nim sądzono, Alfred Jones należał do osób, które naprawdę potrafią się do czegoś przywiązać. Odkąd tylko pamiętał, zawsze ciągnęło go do konkretnych miejsc, i choćby nawet próbował, nie potrafił zastąpić ich miejscami innymi acz podobnymi z wyglądu, przeznaczenia lub też z położenia. Jednym z nich był nowojorski Central Park.
Jeśli akurat przebywał w mieście, a traf chciał, że była sobota, wczesnym popołudniem szedł do Central Parku, kupował hot-doga w swojej ulubionej budce, siadał na ławce i jedząc, obserwował mijających go ludzi. To było jak rytuał, tak więc brak (lub zmiana) choćby jednego z tych elementów zakłóciłaby magię chwili. Na przykład kupienie hot-doga w innej budce. Owszem, mógłby go nabyć, ba, mógłby go nawet zjeść, ale to już nie byłoby to samo. Będąc smakoszem wszelakich szybkich posiłków Alfred doskonale wiedział, w którym stoisku można kupić przekąskę smaczną, której zjedzenie nie skutkowałoby zatruciem pokarmowym. Hot-dogi sprzedawane w jego ulubionej budce były najlepsze. Z kolei te ze stoiska obok już od dawna określał jako podeszwy. Gdyby zaś w parku z jakiegoś powodu nie było żywej duszy, to i sens siedzenia na ławce zniknąłby całkowicie. Obserwowanie przemykających obok nowojorczyków i turystów (Alfred zawsze bez problemu odróżniał jednych od drugich) sprawiało mu nieopisaną frajdę. O, tutaj, chodnikiem po lewej stronie, przemieszcza się trójka uzbrojonych w aparaty fotograficzne i przewodniki po Nowym Jorku Azjatów. Po prawej młoda kobieta pcha przed sobą dziecinny wózek, dalej zaś szybkim krokiem kroczy mężczyzna w średnim wieku, dźwigający na ramieniu torbę na laptopa. A dookoła nich tłumy, całe tłumy nieznajomych: miejscowi i przyjezdni, dorośli i dzieci, kobiety i mężczyźni. Wszyscy zgodnie wlewający się na owe słynne połacie zieleni zachowane specjalnie na Manhattanie, w imię sobotniego popołudnia.
Niestety, nie każda sobota musiała być słoneczna. Właśnie tego dnia, w tą konkretną wiosenną sobotę, gdy wpatrzony w bramę parku Alfred pochłonął już połowę swojego hot-doga, na ławkę, którą zajmował, padł cień.
- Twój biały tyłek siedzi na moim miejscu, złamasie.
Zaskoczony podniósł wzrok i zapytał z ustami pełnymi bułki:
- Czo?
Momentalnie pożałował swojej reakcji. Stojący przed nim mężczyzna, pozornie dwudziestopięcioletni, krzepki Murzyn, wydawał się bardzo niezadowolony. Zmrużył oczy i zmierzył Alfreda wzrokiem. Po chwili jednak uśmiechnął się szeroko, prezentując komplet mocnych białych zębów.
- Yo, Freddy-boy! Twoja stara jest tak gruba, że zapina pasek bumerangiem.
Dopiero wtedy Alfred ośmielił się przełknąć kęs.
- Raczej stary, nie stara.
- Stary, stara, jeden pies – mężczyzna wykonał kilka nieokreślonych gestów prawą ręką. – Ważne, że biały jak twój tyłek, który wciąż siedzi na moim miejscu, Freddy.
- To posadź swój obok, ta ławka jest duża – odparł Alfred i demonstracyjnie wgryzł się w hot-doga. Wiedział, że ryzykuje; ba, był pewien, że w sytuacji sam na sam niechybnie dostałby pięścią prosto w nos. Jednak wiedział również to, że jego rozmówca nie był na tyle głupi, by wszczynać bójki w Central Parku, w dodatku w środku dnia, gdy odwiedzały go tłumy ludzi.
Nie pomylił się. Murzyn pokręcił głową i machnął ręką, jakby odganiał wyjątkowo upartą muchę.
- Ech, wy, biali i ta wasza mania ustawiania wszystkich dookoła – sarknął. – Dobra, niech ci będzie, Freddy. Posadzę się obok.
Jak powiedział, tak zrobił. Rozparł się jednak tak, że zajął swoją osobą pozostałe dwie trzecie miejsca na ławce.
Gdyby nie przeżuwał akurat kawałka bułki, Alfred na pewno zgrzytnąłby zębami. Tak oto jego spokojny sobotni rytuał dobieg końca, przerwany brutalnie przez Da Donga, który skazał go na swoje towarzystwo.
Znali się, odkąd pamiętał, a znajomość ta, mimo iż trwała już wiele dziesiątek lat, nie należała do prostych. Człowiek, który obecnie przedstawiał się jako Da Dong, mieszkał w tym kraju od czasów, gdy uznano, że do zbierania bawełny na plantacjach najlepiej nadają się sprowadzani z Afryki niewolnicy. W swoich wspomnieniach Alfred często widział małego czarnoskórego chłopca, który pracował w jego domu jako służący. I to ten właśnie chłopiec, dziecko wychowane w najniższej, długo pozbawionej praw warstwie społecznej Stanów Zjednoczonych, wyrósł na mężczyznę z dumą określającego siebie jako Afroamerykę („Imma Afro-America, yo!"). Na co dzień przedstawiał się pseudonimem. „Da Dong" był już którymś z kolei przezwiskiem, zaadaptowanym tym razem na potrzeby zaakcentowania fascynacji kulturą hip-hopową. Wcześniej używał kilku innych, i z tego co Alfred pamiętał, prawie wszystkie zaczynały się na literę d. Da Dong miał oczywiście normalne imię, ale używał go tak rzadko, że Alfred za nic nie potrafił go sobie przypomnieć.
Poza pseudonimem uwielbiana przez niego kultura była widoczna, jakże by inaczej, w sposobie ubierania. W tej chwili miał na sobie obszerny t-shirt i szerokie spodnie. Włosy miał pozaplatane w ścisłe, przylegające do głowy warkoczyki, jego zarost zaś od dość dawna pozostawał w tej samej formie starannie przyciętego paska biegnącego wzdłuż szczęki i brody. Jego szyję zdobił dość gruby srebrny łańcuch, na którym wisiał ozdobiony mnóstwem drobnych kryształów krzyż.
Mijały chwile, Alfred jadł, jego przymusowy towarzysz siedział i nie kwapił się przerwać ciszę, która między nimi zawisła. Wreszcie, przełknąwszy ostatni kęs, postanowił nawiązać rozmowę. (Do wyboru miał jeszcze odejście, ale prawdę powiedziawszy nie chciało mu się ruszyć).
- Co dobrego słychać, Dong?
Zapytany roześmiał się, jakby właśnie usłyszał niezły dowcip.
- Co dobrego? Błagam! Człowiek nie może uczciwie roboty znaleźć, a ty się pytasz: co dobrego?
- A gdzie szukasz tej pracy? – Zainteresował się Alfred. W głębi duszy czuł jednak, że owe szukanie pracy jest równie prawdziwe jak elfy, o których często opowiadał mu Artur.
Da Dong spojrzał na niego kątem oka.
- Nie twój interes – sarknął.
- Ale co, nie masz forsy? – Zapytał Alfred.
- Pewno, że mam, białasie. Jak trzeba, to mam.
- To ciekawe skąd?
- Grozisz mi? – Da Dong rzucił mu zirytowane spojrzenie.
- A gdzie tam – Alfred wzruszył lekceważąco ramionami. – Pytam, bo widzisz, kupiłem ostatnio nowe felgi do wozu: porządne, oryginalne, błyszczące. I wczoraj mi zginęły. Samochód stał normalnie przed domem. Pomyślałem, że może będziesz wiedział, gdzie się podziały.
Ciemne oczy Da Donga zmrużyły się groźnie.
- Teraz mnie oskarżasz, sukinkocie? – Warknął.
- Nie oskarżam. Pytam tylko – Alfred wyciągnął przed siebie ręce w obronnym geście. – Miałem nadzieję, że może będziesz wiedział. W końcu znasz różnych ludzi.
- Że niby złodziei znam, co? Coś ci powiem, Freddy: to porządni ludzie, tylko tacy jak ty nie pozwalają im podjąć uczciwej roboty. Ot co.
- Ja im nie pozwalam iść do roboty? – Zdziwił się Alfred.
- No a kto, panie bohaterze? Ja? A mówiłem, jak mój człowiek wygrał wybory – dla podkreślenie wagi swoich słów Da Dong uderzył się otwartą dłonią w pierś. – Mówiłem: oddaj mi swoje miejsce, teraz moja kolej. Ale nie! Białemu tyłkowi dobrze się siedzi na stołku, co?
Alfred otworzył bezwiednie usta. Nie był już pewien, o czym Da Dong mówi. Nie chodziło już o skradzione felgi, to oczywiste. Zaś cały ten wywód o stołkach i oddawaniu miejsca pochodził bez wątpienia z odwiecznej listy pretensji, jakie Afroameryka miał do Ameryki i sposobów, w jakie ten wykorzystywał swoją pozycję i możliwości. „Nie wspierasz czarnych braci, złamasie!" – to zdanie słyszał z jego ust nader często. I jak dotąd nie zrobił nic, by skłonić go do zmiany opinii.
Tymczasem Da Dong ochłonął i opadł z powrotem na ławkę. Pięści zaciśnięte kurczowo na materiale dżinsów sugerowały, że był bliski pokazaniu Alfredowi, co o nim sądzi.
- To masz dla mnie robotę, białasie? – Burknął jeszcze pytająco.
Kolejna fala zdziwienie obmyła Alfreda od stóp do głów. Chyba nigdy nie przyzwyczai się do jego sposobu myślenia.
- Hmm… - zastanowił się. – Mam taką propozycję: jeśli moje felgi znajdą się do jutra, pracę masz właściwie załatwioną. Bo jasne, miałbym dla ciebie coś odpowiedniego – dodał z zadowolonym uśmiechem.
- Do jutra?! – Oburzył się Da Dong. – Ty wiesz, co jest jutro, człowieku? Niedziela, do cholery!
- To co?
- To, że trzeba dzień święty święcić.
Alfred wyszczerzył się na te słowa.
- Idziesz na gospel?
- No oczywiście – Da Dong pociągnął znacząco łańcuch z krzyżem. – Możesz się śmiać, ale Bóg, człowieku, jest dla mnie na pierwszym miejscu, a Jezus ma u mnie szacun.
- Czyli gospel. Będziesz śpiewał solo?
- Nie twój interes – padła mrukliwa odpowiedź. – Dobra, zobaczę co da się z robić z tymi felgami.
- Będę wdzięczny – Alfred rozparł się na swoim kawałku ławki na podobieństwo sąsiada.
- Ale mamy umowę? Ja ci oddam felgi, ty mi znajdziesz pracę?
- Jasne – odparł. Kluczowe słowo: „oddam", zostało przez niego zignorowane, według znanej powszechnie zasady, która głosiła, że Alfred Jones słyszy tylko to, co chce. Jeśli nie chciał słyszeć, że to Da Dong ukradł jego nowe felgi, to żadna siła na tym świecie nie byłaby w stanie przekonać go, że się do tego przyznał.
- Mówią, że biali nie potrafią skakać – odezwał się po chwili Da Dong.
Alfred spojrzał na niego z ukosa.
- Że co?
- Że nie umiesz skakać, Freddy-boy. – Białe zęby ponownie błysnęły w szczerym uśmiechu. – Chcesz mi udowodnić, że jest inaczej?
- W jaki sposób? – Alfred odwrócił się do niego, zaciekawiony.
Da Dong zaplótł ręce na piersi.
- Ty i ja. Boisko, piłka, jeden kosz. Wchodzisz?
Tłum w Central Parku zaczynał gęstnieć z każdą minutą. Prawdopodobnie dochodziła godzina trzecia, czas gdy najwięcej osób wybiera się na spacer. Jak tak dalej pójdzie, przyjemny odpoczynek zmieni się w przykrą konieczność wysłuchiwania dziecięcych krzyków, upomnień matek, rozmów biznesowych prowadzonych podniesionym głosem przez telefony komórkowe. Nie wspominając o pokrzykiwaniach zdezorientowanych turystów. No i oczywiście o miejskim zgiełku – zbliżały się przecież godziny szczytu. W tej perspektywie mecz koszykówki jeden na jednego brzmiał wyjątkowo zachęcająco.
- Gdzie i kiedy?
Afroameryka zatarł dłonie.
- U mnie, za pół godziny. Jak nie doskoczysz do kosza, zawsze będziesz mógł skoczyć do sklepu, Freddy.
- Umowa stoi – ucieszył się Alfred.
- Stoi – mruknął Da Dong, wstając z ławki. – Zamiotę tobą parkiet, cholerny białasie.
Nawet jeśli Ameryka usłyszał ostatnie słowa, nie dał tego po sobie poznać. A jeśli nie usłyszał, oznaczało to, że zasada wybiórczego słuchania działała zawsze i wszędzie.
Obiecałam sobie, że nie wymyślę nowego OC do Hetalii. Jak zwykle nie dotrzymałam słowa _^_ Postać, o której mowa w tekście, urodziła się po części przez przypadek - po części, bo pomysł na taką personifikację od dość dawna chodził mi po głowie; nie pasuje mi pomysł, żeby jeden Alfred reprezentował całe Stany, zwłaszcza że kultura czarnych Amerykanów to zupełnie inna para chodaków. Sam Da Dong powstał nie dalej niż wczoraj. A wszystko przez... pseudonim postaci z bodajże tajwańskiej dramy ("ToGetHer"). Uznałam, że "Da Dong" bardziej pasuje do czarnoskórego rapera niż do Azjaty^^;

Co do samej postaci: Da Dong (normalnego imienia jeszcze nie ma) reprezentuje społeczeństwo Afroamerykanów. Nie cierpi Alfreda za to, że jest biały za to, jak go kiedyś taktował (Da Dong urodził się w czasach, gdy masowo sprowadzano do Stanów niewolników). Irytuje się też tym, że Alfred kradnie jego wkład w kulturę - przede wszystkim muzykę (jakby nie patrzeć, Eminem jest biały). W ramach rewanżu Da Dong kradnie mu części do samochodów (lub same samochody). Jednak mimo swojej niechęci, w razie czego byłby gotów stanąć w obronie Alfreda (uważa, że nikt poza nim nie ma prawa go obrażać). Innymi słowy, przyzwyczaił się do niego.

No nic. Nie mam pojęcia, czy udało mi się trafić w charakter Alfreda (nigdy wcześniej go nie pisałam). Ale pominąwszy Alfreda - jestem bardzo ciekawa, czy afroamerykańskie OC Wam się spodobało. Mi samej trudno określić, jak on się prezentuje (w przeciwieństwie do mojej pierwszej OC został opisany).

W razie znalezienia błędów proszę śmiało dawać znać! Tekst był sprawdzany, ale zawsze coś mi umyka.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Axis Powers Hetalia (c) Hidekaz Himaruya
Da Dong (c) ~FallenAnn & =Kayleigh90
© 2011 - 2024 FallenAnn
Comments65
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
kassica15's avatar
Hah XD
Podoba mi się Da Dong. Interesująca postać. Ale chyba najbardziej podoba mi się fragment z felgami XD Rozwalił mnie XD