literature

Zapach burzy

Deviation Actions

FallenAnn's avatar
By
Published:
4.5K Views

Literature Text

W powietrzu unosiła się delikatna woń niedawnego deszczu: świeżość, która w połączeniu z głęboką, senną ciszą dawała wrażenie nierealności. Niebo miało szarawy kolor poranka, rozjaśniający się z wolna po wschodniej stronie ciepłą, pomarańczowo-różową łuną. Było wyjątkowo chłodno; i cicho. Tak potwornie cicho, że aż dzwoniło w uszach.
Kiedy spoglądało się na niego przez okno, poranek nie był ani chłodny ani nierzeczywisty. Cisza jednak pozostawała. Opadała gęstą zasłoną na pewien dom na przedmieściach Wilna, który najwyraźniej wzięła w posiadanie, i za nic nie zamierzała zniknąć. Przynajmniej dopóki nie obudzi się gospodarz. W końcu intruz może obyć się bez pewnych luksusów.
Pogrążony w ciszy dom zdawał się pusty. Feliks rozglądał się po chaotycznie urządzonym salonie, wdychając zapach kurzu i staroci. Wydawało się, że właściciel domu, do którego wtargnął, postanowił urządzić w pokoju dziennym muzeum. Nowe meble wpasowane nierówno między stare, ozdobne akcenty z kilku różnych kultur, sterty książek poutykane ciasno na półkach i upchnięty pod oknem zrolowany dywan – wszystko to tworzyło niemalże powojenny krajobraz dziwacznego świata, zawieszonego między epokami.
Feliks podszedł niespiesznie do półki na książki. Tytuły wytłoczone na grzbietach starych tomów były w większości polskie. Jedynie kilka zapisano w cyrylicy, a dzieła litewskie mógł policzyć na palcach jednej ręki.
Uniósł brwi i pokręcił głową. On chyba nigdy się nie zmieni, skwitował. Tyle razy obiecywał, że pozbędzie się wszystkiego, co w jakiś sposób łączyło go z Feliksem, i co? Zawsze kończyło się na obiecywaniu. „On", czyli druga połowa tego, co ledwo sto dwadzieścia cztery lata temu było Rzeczpospolitą Obojga Narodów, nigdy nie potrafił z czystym sumienie wyrzucić reliktów wspólnej przeszłości.
Feliks uśmiechnął się. Wreszcie nadszedł dzień, w którym ta mania kolekcjonowania do czegoś się przyda. W dodatku nie kolekcjonerowi.
Przeszedł kilka kroków wzdłuż regału. Nagle zatrzymał się i spojrzał podejrzliwie na posadzkę. Odkąd wszedł do tego domu (pokonując zamek prostym wytrychem ze sztywnego drutu), podłoga ani razu nie zaskrzypiała, i mimo braku dywanów skutecznie tłumiła jest kroki.
Przeniósł ciężar ciała najpierw na lewą nogę, potem na prawą. Nic. Cisza, głęboka jak studnia. Ten rodzaj ciszy, który zwykle zwiastuje nadciągającą burzę.
Pierwszy grzmot rozbrzmiał na piętrze. Feliks zadarł głowę, słysząc ciężkie, powolne stąpanie dochodzące z góry. Źródło, z początku znajdujące się mniej więcej nad nim, stopniowo przenosiło się w kierunku schodów. Jeden grzmot, drugi, trzeci… Niespieszne kroki zaspanego człowieka, który, bez wątpienia, nie spodziewa się wizyty kogoś takiego jak Feliks Łukasiewicz.
Ciszę, tak brutalnie przerwaną odgłosem stąpania, zaczyna wypełniać skrzypienie desek. Po chwili do nowopowstającej symfonii dźwięków dołączyły zawiasy. Kroki zaczynały brzmieć coraz wyraźniej, już nie ograniczane ścianami sypialni.
Feliks oparł ręce na biodrach. Po takim wstępie nie wypadało wyglądać na zaskoczonego, kiedy właściciel domu pojawi się u szczytu schodów. Przywołał więc na twarz niewielki uśmieszek i czekał. Jeszcze kilka kroków, i oto zza ściany na piętrze wyłonił się Toris we własnej osobie. Przysłaniał usta dłonią, tłumiąc ziewnięcie, druga ręka przeczesywała potargane włosy. Miał na sobie zwykłą białą koszulę i bure spodnie – dowód, że nie spodziewał się niczyjej wizyty o tak wczesnej porze. W przeciwnym razie na pewno ubrałby się elegancko. Zawsze tak robił.
Nim postawił nogę na pierwszym stopniu Toris przetarł oczy. Obrzucił salon odrobinę nieprzytomnym spojrzeniem i zamarł. Zamrugał kilka razy i potarł kąciki oczu, jak gdyby chciał poprawić ostrość widzenia. Spojrzał raz jeszcze i pokręcił głową. To, co uznał za przywidzenie, nie zniknęło.
Feliks pierwszy postanowił przerwać nieprzyjemnie gęstniejącą ciszę.
- Witam śpiocha – zagaił nonszalancko. - Jak tam zdrowie?
Krótkie pytanie momentalnie otrzeźwiło Torisa. Ściągnął brwi w grymasie irytacji i zacisnął pięści.
- Co tu robisz? Nie zapraszałem cię.
- Odwiedzam starego przyjaciela – odparł z prostotą Feliks. – A co?
- Nie zapraszałem cię – powtórzył z naciskiem Toris. – Poza tym, było zamknięte. Jak tu w ogóle wszedłeś?
Feliks wzruszył ramionami, sięgając do kieszeni.
- U mnie mamy sposoby na wszystko – wyjaśnił, pokazując wydobyty drut.
- A u mnie mamy na to jedno określenie – wycedził Toris. – Włamanie.
Zaczął schodzić do salonu. Nie spuszczał przy tym oka z nieproszonego gościa.
- Ja tam wolę słowo „odwiedziny" – Feliks wsunął drut do kieszeni i niby od niechcenia rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego wzrok padł na figurki ustawione w równym rzędzie na gzymsie kominka. Rzeźbione w drewnie zwierzaki, obok kilka lalek w historycznych strojach. Wszystkie wpatrujące się w intruza i właściciela domu zdziwionymi, niewidzącymi oczami.
- Lepiej brzmi, nie? – Zapytał, biorąc do ręki drewnianą podobiznę wiewiórki. – Poza tym, kiedyś nie potrzebowaliśmy zaproszeń, żeby się widywać.
- Kiedyś pukaliśmy przed wejściem do domu – odciął się Toris.
- Nie chciałem cię budzić.
- Słucham? Nie chciałeś mnie budzić? I dlatego zepsułeś zamek?
Wydawał się zdenerwowany. No proszę, pomyślał Feliks. Ciekawa odmiana. Zwykle nie denerwował się w tak otwarty sposób… Chyba…
Toris stanął zaledwie kilka kroków od niego. Zaplótł ręce na piersi i rzucił intruzowi zniecierpliwione spojrzenie.
- Więc? – Zapytał. – Z jakiej okazji zadałeś sobie tyle trudu?
- Chciałem cię zobaczyć – wyjaśnił Feliks, obracając w palcach wiewiórkę. – Porozmawiać. Powspominać. Mamy sto dwadzieścia trzy lata do nadrobienia, nie?
Zerknął na Torisa kątem oka, posyłając mu zagadkowy półuśmiech.
- Widzę, że zmieniasz wystrój – dodał.
- To mój dom. Mam prawo.
Feliks mruknął coś w odpowiedzi i ponownie wzruszył ramionami. Wreszcie odwrócił się do gospodarza i wyciągnął ku niemu rękę z drewnianą figurką.
- Zamierzasz się tego pozbyć? – Zapytał.
- Odłóż – polecił ostro Toris. – To nie twoje.
- Ale ode mnie. Sporo z tego dostałeś ode mnie – Feliks spojrzał znacząco na ozdoby zagracające regał: jakieś pokraczne figurki, kilka wyszywanych serwetek i malowane pudełeczko.
- Nie myślałeś kiedyś, że warto się odwdzięczyć?
Uśmiechnął się bezczelnie i odłożył wiewiórkę. Dla niego było to typowe zagranie: rzucić wyzwanie i czekać na reakcję. Zazwyczaj mógł liczyć na zdziwienie słuchacza, poprzedzające nerwowy śmiech i niepewną prośbę o powtórzenie. Podobnie było i tym razem – z tą jednak różnicą, że zdziwienie w żadnym razie nie poprzedzało śmiechu.
- Ach tak? – Sarknął Toris. – Więc przyszedłeś tu po jakiś dowód wdzięczności za trochę drewna i kilka zapałek? Wspaniale. No to czego chcesz? Wybieraj.
Wybieraj, powtórzył w myślach Feliks. Małe słowo dające wielkie możliwości. Idealnie.
- Chcę ciebie – odpowiedział niemal natychmiast.
Toris uniósł demonstracyjnie brew.
- Co proszę?
- Słyszałeś. Chcę ciebie, całego lub nie. W sumie, wystarczy mi mały kawałek. Na przykład ten – wyjaśnił Feliks, celując palcem w środek jego klatki piersiowej.
Wystraszył się. Tak, Toris zdecydowanie stracił spokój ducha. Drgnął nerwowo i przycisnął wciąż założone ręce do boków. Chciał uciekać, a jednocześnie pozostać i przepędzić niechcianego gościa ze swojego domu. Feliks widział, jak jego dawny partner zaciskał zęby i silił się na złośliwy uśmiech. I to widocznie silił.
- Chyba żartujesz – zakpił głosem odrobinę wyższym niż wcześniej. – Chcesz Vilnius za kilka gratów? Za wysoko się cenisz, Lenkija.
- Tak uważasz? – Odparł lekko Feliks. – Sam nawet nie ucieszyłeś się na mój widok, Lit. I kto tu wysoko się ceni?
Toris westchnął ciężko.
- Wpakowałeś mi się do domu nieproszony, jak jakiś złodziej, i jeszcze oczekujesz, że będę się cieszył? Być może w innych warunkach…
Mówił dalej, jednak już nie słuchał. Dla niego wywód Torisa zakończył się na „warunkach". Innych warunkach…
Tak… W innych warunkach nie musiałby w ogóle tu przychodzić. Nie musiałby także płacić własną krwią za cudzą chciwość. Nie stałby wtedy na środku ni to polskiego ni litewskiego salonu pełnego niedopasowanych dupereli, nie zaciskałby też pięści, ani nie spoglądał na gospodarza wzrokiem, który sprawił, że tamten momentalnie zamilkł.
- Nie będziesz mi dyktował warunków – wycedził. Rozsunął przy tym poły płaszcza, demonstrując przypiętą do pasa szablę.
Toris gwałtownie pobladł. Nim jednak zdążył choćby krzyknąć, Feliks rzucił się w jego stronę.
Pościg był krótki; Feliks zdołał chwycić tył koszuli Torisa, gdy ten dopadł schodów. Wystarczyło szarpnąć i uciekinier stracił równowagę, by po chwili upaść. Zawył z bólu, gdy jego kolana uderzyły o krawędź stopnia, i jęknął, kiedy przygniótł go ciężar intruza, a jego ramiona zostały brutalnie wykręcone.
Feliks sięgnął do paska, którym spinał ciemnozielony płaszcz, i jednym ruchem wyciągnął go ze szlufek. Związał nim ręce Torisa, po czym zsunął się z niego i odwrócił bezwładne ciało na plecy.
- Co ty wyprawiasz?! – Drżący z przerażenia głos zabrzmiał w uszach Feliksa jak najsłodsza muzyka. Spojrzał na Torisa z nieukrywaną wyższością, posyłając mu zimny wariacki uśmiech. Wariacki i milczący.
A potem zanurzył rękę w kieszeni i wydobył z niej scyzoryk.
Toris oddychał płytko przez otwarte usta. Jasne, lśniące ostrze błyszczało niebezpiecznie; podobnie jak spoglądające na niego zielone oczy.
- Boże… - cichy jęk sprawił, że uśmiech Feliksa stał się szerszy. Tak, właśnie został nazwany bogiem. Miał nad nim całkowitą władzę. Znowu jesteś królem, Feliks!
- Ostatnio mnie unikasz – rzekł spokojnie Feliks. – Prawie nie odbierasz telefonów, nie odpowiadasz na listy. Nawet nie wiesz, jaką mam dla ciebie propozycję.
Wyciągnął dłoń i odgarnął przyjacielowi włosy z twarzy. Znacznie lepiej, pomyślał. Teraz widział wyraźnie jego oczy.
- Propozycję? – Wydukał Toris. – Inną niż ta wcześniejsza?
Za wszelką cenę starał się ignorować palce zaciskające się na materiale jego koszuli. Kciuk i wskazujący niby od niechcenia bawiły się jednym z guzików.
- Nic się nie zmieniło od zimy, Lit – ciągnął Feliks z uśmiechem. – W dalszym ciągu mam takie głupie uczucie, że czegoś mi brakuje. I chyba nawet wiem, czego.
Palce wyswobodziły pierwszy guzik z dziurki.
- Tak zwykle jest, kiedy z dwóch kawałków nagle zostaje jeden, Lit: pustka i brak tej całej stabilności, nie? Myślę, że jeden mały kawałek mógłby ten dół, jakby, wypełnić - powiedział powoli, przesuwając dłonią po piersi Torisa. – Chcesz, żebym wrócił, jakby, do siebie, nie? Ja też chcę, Lit, i to jeszcze jak. I myślę, że powinniśmy zacząć tutaj - dodał, pozwalając dłoni spocząć płasko dokładnie nad jego sercem.
Toris wciągnął gwałtownie powietrze.
- Dlaczego? – Zapytał. Kolejne małe pytanie dające wielkie możliwości. Wspaniale.
- Dlaczego? – Powtórzył Feliks. – A dlaczego nie? Masz w domu pełno pamiątek po mnie, na półkach masz moje książki. Widać wyraźnie, że mam tutaj swoje miejsce – pogładził materiał na piersi przyjaciela.
- To nie jest argument – wypalił ostro Toris.
Odpowiedział mu kolejny nie obejmujący oczu uśmiech.
Nie? Ależ tak, Lit. Ależ tak.
Wystarczyło szarpnąć obiema rękami, by wszystkie guziki koszuli puściły. Trzy oderwały się; małe, twarde krążki potoczyły się po podłodze. Feliks rozsunął poły materiału i odsłonił niezdrowo blade, wychudłe ciało. Pod skórą wyraźnie rysowały się żebra. Klatka piersiowa była zapadnięta. Ramiona, niegdyś silne, przypominały raczej smukłe wierzbowe witki, typowe dla filozofa czy poety, aniżeli dawnego żołnierza.
Toris był chudy. Tak, to dobre określenie. Nie szczupły, a chudy. I jakby mniejszy. Feliks miał pod sobą wychudłego, małego człowieczynę, przerażony jego agresją, z trudem łapiący oddech cień. Wspomnienie człowieka, który wydawał się bliski wyzionięciu ducha.
I wcale nie czuł dla niego litości.
Scyzoryk leżał w jego dłoni idealnie, lekki niczym pióro. Tak… pióro… A blade ciało pod nim przypominało kartkę, na której mógł spisać nowy dokument.
- Mój Boże… - powtórzył słabo Toris, gdy czubek scyzoryka dotknął jasnej piersi, tuż nad walącym z przerażenia sercem.
- Daj spokój – mruknął Feliks. - Chcę tylko mały kawałek. Nawet nie poczujesz. Znaczy, o ile nie będziesz się rzucał, bo wtedy mogę cię zaciąć, a tego byśmy nie chcieli.
Ostra końcówka delikatnie przebiła skórę. Nie na tyle głęboko, by spowodować krwotok, ale też nie dość płytko, by nie zostawić śladu. Kilka zdecydowanych, acz ostrożnych ruchów nakreśliło kształt podobny do bardzo ogólnego zarysu granic niewielkiego kraju.
Oto umowa, pomyślał Feliks. Prosta i doskonała. Ty dajesz, Lit, ja biorę. Ty patrzysz, ja odbieram. Zdobywam. Zwyciężam. I maluję swój portret czerwoną farbą na białym tle. Piękny to obraz, prawda?
Brakuje jedynie podpisu.
Dzierżąca scyzoryk dłoń przeniosła się odrobinę wyżej, tuż nad narysowaną mapkę. Najpierw nakreśliła prostą pionową kreskę, po czym zakręciła, rysując zgrabny łuk; kształt litery P.
- Boli… - syknął Toris. – Cholera… Jesteś szalony…
- Żartujesz? – Zachichotał Feliks. – Przywracanie nas do normy jest szalone? Niedługo wszystko będzie po staremu, Lit. Przywrócę porządek, odpłacę Iwanowi i tamtym dwóm. I wszystko będzie jak dawniej.
Ręka nakreśliła kształt litery O.
Toris z trudem powstrzymywał spazm.
Wszystko będzie jak dawniej, Lit.
Ręka Feliksa rysowała nożykiem linie, układające się w L.
Potem dodała S.
Jak dawniej. Nie cieszysz się?
Po chwili doszło K.
Gdy rysowała kształt A, Toris nie wytrzymał: wypuścił gwałtownie powietrze z płuc i zaszlochał. A potem krzyknął z bólu, kiedy ostry czubek scyzoryka wbił się w jego ciało znacznie głębiej niż wcześniej.
- Cholera – syknął Feliks. Ostatnia rana całkowicie zepsuła kompozycję, dodając do litery A dziwaczny krzywy ogonek, ciągnący się w poprzek zarysu granic, które wyciął na środku klatki piersiowej. Krwawiła obficie, lecz nie była na tyle głęboka, by poczynić większe szkody.
Toris krzyczał. Oddychał płytko, urywanie, a krew wylewała się z jego rany z każdym wdechem. Czerwona posoka zabrudziła już materiał koszuli, i spływała wąskimi strużkami na schody.
Farba się rozlewa, Feliks.
- Boże mój… - jęczał Toris. – Boli… Boże, boli…
- Boli? – Feliks uniósł pytająco brew. – Spokojnie, Lit. Zaraz przestanie.
Pochylił się nad świeżą raną i pocałował. Najpierw lekko, samymi ustami; potem przesunął wzdłuż krawędzi koniuszkiem języka.
Zaraz przestanie.
Spojrzał prosto w zapłakaną twarz Torisa. Policzki znaczyły dwa strumyki łez, wypływających spod na wpół przymkniętych powiek.
Będzie dobrze, Lit. Tak jak dawniej.
Cieszysz się, prawda?

Stojące na gzymsie figurki spoglądały obojętnie, jak oprawca o krwistoczerwonych ustach klęczy nad ich właścicielem, jak pochyla się nad jego odsłoniętą piersią i przyciska usta do otwartej rany. Obserwują namalowanymi oczami, jak szkarłat pokrywający wargi intruza rozmazuje się, niby komiczny, nieudolnie nałożony makijaż. A potem nie widzą, jak owe usta dotkają mokrego policzka, zostawiając czerwony ślad. Rozmazany odcisk zdobi bladą skórę, niby prześmiewcza imitacja pieczęci wieńczącej ważny dokument.
Za oknem wiatr szarpnął koronami drzew. Przybył z zachodu, podobnie jak ciemne chmury, które przed sobą naganiał.
Cichy, kwietniowy poranek roku 1919 znowu miał zaznać deszczu.
Z serii: Duchy Polski:

:bulletblue: Zapach burzy
:bulletblue: Duchy Polski -> [link]
:bulletblue: Skraj -> [link]
:bulletblue: Upiór na skale -> [link]
:bulletblue: Lazarus -> [link]
:bulletblue: Ceremonia -> [link]
:bulletblue: Na proch -> [link]
:bulletblue: Jak czarne na bieli -> [link]


:bulletred: Motyw przewodni dla tego tekstu: [link]
Reality is sometimes stranger than fiction
Whatever happens in my dreams
And I know it can't be worse than this
So I prefer to sleep

[Epica "Mother of Light"]


:bulletred: Źródła (na wszelki wypadek): [link] oraz [link]


Dobrze... Jesli ktoś ma bądź miał właśnie uczucie déja vu, to, niestey, uczucie ma dobre. Ten tekst to drugie podejście do tematu, że tak powiem - druga wersja prologu do Duchów. Poprzednia została skazana na wykasowanie, pod zarzutem bycia beznadziejną. Wyrok jest prawomocny.
Mogę mieć tylko nadzieję, że te wersja jest bardziej udana niż poprzednia. Ale nadzieja to matka, co ma głupie dzieci...
Cóż, w każdym razie, zachęcam (jak zwykle) do komentowania. Ciekawi mnie, czy tekst się podoba czy przeciwnie. No i, co ważniejsze, co sądzicie o takim Felku?
Acha, Taurys znowu został Torisem - w ramach zachowania pewnej konsekwencji.

Jak ktoś znajdzie błąd, literówkę, niejsność lub coś, co wygląda dziwnie/nienaturalnie, niech śmiało krzyczy. Będę wdzięczna, sama nie znajdę wszystkigo od razu.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Axis Powers Hetalia (c) Hidekaz Himaruya
© 2010 - 2024 FallenAnn
Comments76
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Kirinchin's avatar
To było po prostu zajebiste...
Najpierw tak powili i leniwie się rozkręcało, aż w końcu...
Pierwszy raz czytam o psychicznym Polsce i... CHOLERNIE MI SIĘ TO PODOBA!
Zwłaszcza, że doskonale go opisałaś. Ta akcja była po porostu świetna. Znaczy krzywdzenie Lici jest be, ale lubię tego typu klimaty Dx Wybacz, że się nie rozpiszę, ale pojęcia nie mam ci napisać XD
Wiedz tylko, że to był jeden z najlepszych ficków jakie czytałam!