literature

Z nudy filozofia

Deviation Actions

FallenAnn's avatar
By
Published:
1.9K Views

Literature Text

Hotelowy pokój był niezwykle przytulny. Spełniał zatem oczekiwania, jakie człowiek mógłby żywić wobec czterogwiazdkowego hotelu w jednej z popularnych górskich miejscowości. Hotel ów (jak niemal zresztą każdy w tej okolicy) łączył tradycyjny styl z nowoczesnością, a zatem w przypominającym komicznie powiększoną górską chatę budynku dało się znaleźć łazienkę wyposażoną w jacuzzi, przylegającą do wyłożonego drewnem salonu, w ścianę którego wmontowano kominek. Elektryczny, co prawda, ale efekt był podobny jak w przypadku klasycznego kominka. Ciepło, przyjemnie i bez dymu. Idealnie.
Atmosfera była iście domowa: ogień płonący jasno na kominku, miękka kanapa, szklanka gorącej herbaty i sprawdzone towarzystwo. Co prawda, owe przyjemne, grzejące dłonie gorąco zdążyło już zniknąć ze szklanki; podobnie zresztą jak herbata. A i towarzystwo mogłoby być mniej mrukliwe – taka prosta myśl narodziła się w głowie Feliksa kilka chwil przed tym jak osuszone z herbaty naczynie wylądowało na niskim stoliku ustawionym przed kanapą. Szklanka radośnie odbijała światło z kominka, a Feliks tymczasem pogrążał się w rozmyślaniach nad powodami marnego humoru swojego, jak je określił, towarzystwa: Taurysa Laurinaitisa, który siedział po jego prawej stronie, sztywno jakby połknął kij. Wpatrzony w ekran plazmowego telewizora wydawał się śledzić pasjonujące losy bohaterów jakiegoś serialu produkcji polskiej (w którym bez trudu dało się zauważyć inspiracje twórczością południowoamerykańską). Jedynie nieznaczne skrzywienie ust przy delikatnym, stwarzającym pozory skupienia, ściągnięciu brwi świadczyło, że nastrój panujący po Taurysowej stronie kanapy nie należy do przyjemnych czy – jak nakazywałby wystrój pokoju - rozleniwionych.
O, a oto na ekranie pojawia się rodzima Maria Rosalinda.
Feliks przekręcił głowę i rozparł się wygodniej na kanapie. Piękna, oczywiście  blond włosa  i niebieskooka bohaterka o polsko brzmiącym nazwisku, schodzi sobie po schodach prosto do salonu, gdzie czeka na nią prawdziwie słowiański, ciemnowłosy Juan Gonzales, który za chwilę, dosłownie za moment wyzna jej dozgonną miłość. A Maria da wyraz swemu szczęściu i rzuci się w otwarte ramiona swego kochanka, kompletnie niepomna na to, że ten jeszcze niedawno zdradził ją z pięcioma przypadkowymi kobietami w ekskluzywnym klubie nocnym. Nie, żeby Feliks oglądał. Takie rzeczy po prostu się wie.
Przekręcił się na bok, podpierając głowę na łokciu, i przyjrzał się uważniej Taurysowi. Wyobrażająca skupienie maska powolutku zaczynała pękać: jego usta zacisnęły się w wąską kreskę, dłonie wczepiły się silnie w materiał spodni. Wreszcie wykrzywiona gniewem twarz zwróciła się gwałtownie w stronę Feliksa.
- Co? – Fuknął zirytowany. Reakcja równie chłodna jak ten dzień, stwierdził Feliks. Zimna jak tonące w śniegu polskie góry. Czyli na oko mająca minus piętnaście stopni Celsjusza.
- Nic. – Feliks uniósł brwi.
Jeszcze jedno poirytowane prychnięcie i telewizor odzyskał połowę należnej mu uwagi. Taurys wrócił do śledzenia losów bohaterów pełnego nie całkiem niespodziewanych zwrotów akcji serialu (nie trzeba patrzeć na ekran by wiedzieć, że Juan miał właśnie zniszczyć cudownie romantyczny moment wyznaniem o kolejnej zdradzie). Feliks zaś wrócił do obserwowania Taurysa.
Wciąż siedział sztywno, z rękami założonymi na piersi, nieudolnie udając zainteresowanie telewizyjnym programem – nieudolnie, bo na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że wpatruje się w jakiś punkt powyżej ekranu. Jedynie jego usta, wcześniej zaciśnięte, rozchyliły się, jakby w lekkim zdziwieniu.
Feliks byłby się zaśmiał na ten widok, gdyby nie to, że każdy głośniejszy dowód wesołości zwiększał ryzyko ewentualnej reakcji niezadowolonego z życia Taurysa. Owa reakcja byłaby zapewne adekwatna do poziomu tegoż niezadowolenia. A Feliks dobrze znał siłę, jaką jego długoletni przyjaciel potrafił z siebie wykrzesać. Można by rzec, że znał ją aż za dobrze; w końcu miał swego czasu do czynienia z konkretnym ładunkiem owej siły, w dodatku zgrabnie zapakowanym w pięść.
Prawa ręka Taurysa przesunęła się ku górze, palce bezwiednie potarły podbródek. Zastanawiał się. Pytanie tylko: nad czym? Czyżby przeżywał sytuację razem z Marią Rosalindą?
Na twarzy Feliksa zagościł melancholijny uśmiech. Od lat ten sam gest. Dłoń początkowo gładzi podbródek, w końcu palec wskazujący przesuwa się kilka razy po dolnej wardze. Wreszcie Taurys zamiera, wciąż wpatrzony w ten jeden punkt ponad telewizorem. Z palcem na ustach.
Myśli Feliksa błądziły swobodnie, podążając zawiłą ścieżką skojarzeń. Kiedyś, wiele, wiele lat temu, całował te usta. Całował serdecznie lub niezdarnie, psotnie i po dziecinnemu, albo pożądliwie; z uczuciem. Te zaś z początku dość często wywoływał alkohol. Dopiero po latach, gdy rozsądek, dzięki któremu musieli zawrzeć małżeństwo, został wyparty przez przywiązanie, owe uczucie zaczęło budzić się samo, bez pomocy wina. A i owe usta dane mu było musnąć dopiero po jakimś czasie: pierwszy pocałunek złożył przecież na dłoni Taurysa, w kościele, podczas uroczystości zaślubin księcia Litwy i polskiego króla. W kluczowym momencie ceremonii, gdy młodzi wypowiadali sobie słowa przysięgi, Feliks chwycił ręce Taurysa i mruknąwszy: „Tak mi dopomóż Bóg", musnął wargami grzbiet jego prawej dłoni. Pamiętał zakłopotanie, jakie odmalowało się wtedy szkarłatnym rumieńcem na twarzy przyjaciela. A potem był cichy głos, powtarzający niepewnie słowa przyrzeczenia („Tak mi dopomóż…", powiedział) i leciutki dotyk chłodnych ust na jego własnej dłoni.
Ale kiedy pocałował go jak należy? Zastanowił się, wpatrzony bezwiednie w zirytowany profil przyjaciela. Może podczas weselnej biesiady? A może… co?
Potok myśli Feliksa został niespodziewanie przerwany. Taurys, najwyraźniej nie wytrzymawszy napięcia, które nie wiadomo kiedy pojawiło się między nimi, ponownie odwrócił się w stronę polskiej części kanapy i zrzuciwszy jej rezydentowi rozeźlone spojrzenie, warknął:
- No co?
Trzask!
Feliks drgnął niespokojnie. Najwyraźniej Maria Rosalinda wyjątkowo dosadnie przekazała Juanowi Gonzalesowi, co sądzi o nim i o jego wyczynach. I teraz najpewniej biedaczek będzie skazany na paradowanie po ulicach z wielkim czerwonym śladem po uderzeniu płonącym na wypielęgnowanym policzku.
Wyrazy współczucia, stary…
- No nic – odparł Feliks z prostotą. – Czy ja coś mówię?
- Gapisz się – fuknął w odpowiedzi Taurys.
- To co?
- Przestań.
Feliks wzruszył jedynie ramionami i przeniósł wzrok na telewizor. Juan Gonzales najwyraźniej demonstracyjnie obraził się na lubą, która siedziała teraz sama na środku serialowej imitacji salonu i rozpaczała. Obitej twarzy amanta nigdzie widać nie było. Chyba zwątpił w sens rozmowy z tą kobietą, uznał Feliks. Człowiek przychodzi z wyznaniem (i prawdopodobnie z pierścionkiem w kieszeni), a ta strzela go otwartą dłonią tylko dlatego, że ośmielił się zabawić. Co za życie.
Przez kilka niemożliwie długich sekund akcja koncentrowała się na płaczącej spazmatycznie bohaterce. A potem obraz na ekranie zastygł i zniknął, pozostawiając po sobie czarną, płaską pustkę.
Musiała minąć krótka chwila, nim umysł Feliksa przyswoił nową, dostarczoną niespodziewanie, aczkolwiek bardzo istotną informację: telewizor został wyłączony.
- Nie ignoruj mnie – Taurys od niechcenia postukał paznokciem w pilota.
- Oglądałem to – Feliks wycelował palcem w pusty ekran.
- Nie skończyłem! - Słowa podkreśliło uderzenie pilotem o brzeg kanapy. – Ty nigdy nie słuchasz, co się do ciebie mówi! Twój egoizm powinien dostać osobny pokój.
Wiatr, do tej pory spokojnie rozwiewający śnieg, który zalegał stertami na parapetach, huknął nagle w okno z całą siłą. Zakotłowało się; poderwane podmucham płatki śniegu zaczęły wirować, tworząc w powietrzu niemalże jednolitą białą masę.
- Mówiłem – powiedział Taurys z naciskiem. – Prosiłem, żebyś się tutaj nie zatrzymywał. Mieliśmy jechać dalej. Powtarzałem kilka razy. Ale nie, bo po co słuchać propozycji?
Usta Feliksa otwarły się bezwiednie w niemym zdziwieniu. Nieczęsto zdarzało się, by Taurys w tak otwarty sposób demonstrował swoje niezadowolenie. Zazwyczaj nie mówił, co konkretnie mu się nie podoba; wolał przemilczeć powód frustracji, przy jednoczesnym prezentowaniu jej efektów. W konsekwencji dość często chodził jak struty i narzekał na zmęczenie. Ale jak człowiek może w spokoju odpocząć, gdy trawi go stres i zdenerwowanie, które z sobie tylko wiadomych powodów dusił w sobie przez całe tygodnie?
Nie może, ot co, zdecydował Feliks. Dlatego jest często taki przygaszony.
- Przecież ci mówiłem, że nie da rady – zaczął się bronić. – Widzisz, co się dzieje za oknem. Jesteśmy w górach i mieliśmy jechać głębiej, jasne. Ale z taką pogodą im dalej tym gorzej – zakończył demonstracyjnym wzruszeniem ramion.
- Ta – fuknął Taurys, zakładając ręce. – To po co mnie w ogóle tu ciągnąłeś?
- Nie ciągnąłem. Sam chciałeś jechać.
- Bo mnie namawiałeś.
- Proponowałem.
- Nachalnie!
- Dwa razy.
Krótka, trwająca ledwo trzy uderzenia serca cisza poprzedziła zirytowane prychnięcie.
- Umawialiśmy się, że jedziemy dalej – Taurys zniżył głos prawie do szeptu. – W głąb Tatr.
- Żeby ten samochód był lepszy, to byśmy pojechali – odparł Feliks. – No, chyba żeś chciał go z rowów wyciągać czy coś. A zresztą weź wyjrzyj – jego ręka machnęła mniej więcej w stronę okna. – Zadyma jak cholera. Jak tu jechać?
I teraz tylko czekać, aż towarzystwo obrazi się za prawdę. Bo przecież nie skłamał – nie, to by nawet nie przeszło teraz przez myśl. Ciepła, do niedawna leniwa atmosfera panująca w pokoju skutecznie rozproszyła Feliksową czujność. Ale z drugiej strony, po co tu oszukiwać? Jego samochód lata świetności miał już za sobą, więc do szarżowania przez góry i doliny za bardzo się nie nadawał. Owszem, mógł oddać go na złom i kupić nowy – dlaczego nie? Problem jednak w tym, że tak jak z wieloma innymi rzeczami, tak i z samochodem łączył się sentyment, w dodatku jeden z tych niespecjalnie racjonalnych: przecież logicznie rzecz ujmując, nie było tak, że nie mógł sobie pozwolić na nowe auto. Miał w końcu pieniądze. Ale sentyment, wspomnienia i głupie przywiązanie okazywały się silniejsze niż logika.
Feliks uśmiechnął się krzywo. Nie pierwszy raz pomyślał, że pewnego pięknego dnia wszystkie te sentymenty odbiją mu się zdrową czkawką. Jeden z nich chyba właśnie próbował – siedział jak dotąd spokojnie po jego prawicy i powoli acz konsekwentnie zbierał się do wybuchu… który jednak nie nastąpił. Skończyło się tradycyjnie: głęboki oddech i ciężkie westchnienie, palce masujące nasadę nosa, zmęczone spojrzenie ciemnych oczu i cichy głos Taurysa, zgłaszający ostatnie obiekcje:
- Normalnie by ci to nie przeszkadzało.
Feliks zaśmiał się na te słowa.
- Już nie te lata, Lićku.
Pilot, dzierżony dotąd przez Taurysa, znalazł się nagle na kolanach Feliksa.
- Zrobię herbaty – oznajmił, wstając. Zabrał ze stolika dwie puste szklanki i ruszył w stronę kącika kuchennego.
Obie szklanki… a przecież nikt go nie prosił, pomyślał Feliks. Przyjacielska inicjatywa czy może zwykłe przyzwyczajenie?
Przeciągnął się z głośnym ziewnięciem, i korzystając z wolnego miejsca rozłożył się na całej długości kanapy. Wycelował pilotem w telewizor i włączył program, który oglądał wcześniej, zanim mu brutalnie przerwano. Oczywiście nie łudził się, że będzie mu dane oglądać dalsze losy Marii Rosalindy cierpiącej po stracie Juana. Bezsensowna niby-kłótnia zajęła zbyt dużo czasu i serial najzwyczajniej w świecie zdążył się skończyć. Ale nic straconego, będą przecież powtórki. Poza tym, czy tak trudno odgadnąć, co będzie dalej? Pewnie mu wybaczy, zejdą się, pokochają w imię dobrego związku, po czym na ślubie porwą ich kosmici. Standard w serialu tego typu. Szkoda, że w życiu nie jest aż tak prosto a zarazem barwnie.
Pokój wypełnił szum elektrycznego czajnika. Feliks wsunął stopy pod poduszkę, którą wcześniej zepchnął w sam róg kanapy, i wpatrzył się w ekran telewizora. Serial może i się skończył, ale zostawały jeszcze wieczorne wiadomości – materiał równie sensowny i logiczny jak scenariusz owego serialu. Traf chciał, że prowadzący streszczał pospiesznie powody ostatniej głośnej sprzeczki… czort jeden wiedział kogo z kim. Sprzeczki dość ostrej, bo z tego co Feliks zdołał wysłuchać (jednostajny szum narastał w miarę jak woda zbliżała się do wrzenia), ktoś kogoś ostatecznie pozwał. Wstyd, proszę państwa, jak stąd na Syberię. Ale z drugiej strony, jeszcze nie doszliśmy do momentu, gdy któraś ze stron konfliktu przechodzi do rękoczynów. Zatem nie jest jeszcze aż tak tragicznie.
Tymczasem Taurys krzątał się w łazience; szum czajnika nie był wciąż na tyle głośny by zagłuszyć dźwięk puszczanej wody. Pewnie poszedł przepłukać szklanki, stwierdził Feliks i uśmiechnął się lekko. Gdyby zabrał ze sobą, dajmy na to, takiego Francisa, to sam by sobie musiał robić tę herbatę. Poza tym byłby znowu skazany na wysłuchiwanie narzekań na to, jak tu jest źle i wysoko. I: „Czemu chcesz iść pod górę, mon ami? Nie lepiej jest zostać w hotelu? Przecież jest tyle innych rozrywek!".
Ten rodzaj narzekań był wyjątkowo irytujący, więc chociaż Feliks zwyczajowo zbywał jego jęczenie śmiechem, to tak czy inaczej miał ochotę nim porządnie potrząsnąć i kazać wziąć się w garść. Potem jednak przypominał sobie, że ma w końcu do czynienia z kimś, kto mieszka przecież nad Morzem Śródziemnym, a zatem mając do wyboru leżenie na piaszczystej plaży lub chodzenie po górach, z całą pewnością wybierze plażę. Bo „po co sobie dostarczać problemów, mon ami?".
Po co? Dla zasady.
Feliks zagryzł wargę, powstrzymując śmiech. Byle do lata – wtedy kolejny raz wyciągnie „Mąszera" na wycieczkę w Tatry. Mimo całej sympatii do Francisa uznał, że on też powinien od czasu do czasu pocierpieć. W końcu przyjaźń wymaga poświęceń, prawda?
- Masz – Taurys wyłonił się niespodziewanie zza kanapy, trzymając w rękach dwie szklanki z gorącą herbatą. Jedna zaraz zajęła miejsce na niskim stoliku przed kanapą.
„Dzięki, stary" – powinien był powiedzieć. „Fajnie, że o mnie nie zapomniałeś". Tak, powinien był podziękować. Słowami. Ale, jak to zazwyczaj bywało, ograniczył się do uśmiechu i mrugnięcia. A Taurys do wzruszenie ramionami w ramach odpowiedzi.
- No to dla mnie już tu miejsca nie ma? – Zapytał jeszcze z przekąsem.
Feliks posłał mu niewinne spojrzenie.
- No, nie bardzo.
Ten znowu wzruszył ramionami i odszedł w stronę okna.
Feliks przekręcił się na brzuch. Obserwował przez chwilę przyjaciela, który oparłszy się o parapet popijał w milczeniu herbatę. Jednocześnie słuchał prognozy pogody. Śnieg ma przestać padać już jutro, za dwa dni powinno być słonecznie. Zapowiadają się świetne warunki, pomyślał.
- Hmm – mruknął Taurys. – Ciągle śnieży.
- Tak jakby mamy styczeń. To normalne.
- Niby tak… - zawiesił głos i upił łyk herbaty. – Powiedz… – podjął po chwili. – Twoim zdaniem to ma sens?
- Ale co?
- Te całe narty. No bo zobacz: jestem Bałtem. Myślisz, że wypada mi jeździć na nartach?
- Liciek – Feliks podparł się na łokciach i zmierzył go znaczącym spojrzeniem. – To, co ci nie wypada, to źle jeździć. A zresztą, teraz narty są dla leszczy. Ja cię biorę na snowboard.
- Bierzesz? – Taurys uniósł jedną brew.
- Biorę.
- Hm. – Jeszcze jedno krótkie mruknięcie i znowu jedynym dźwiękiem zakłócającym cieszę był radośnie nadający telewizor. Akurat zaczęły się reklamy.
Feliks rozejrzał się raz jeszcze po pokoju. Porządne meble, ładny wystrój, ciepło. Do tego dobra lokalizacja: stoki znajdowały się zaledwie kilka kilometrów od hotelu. Właściwie po co mieliby pchać się w głąb gór?
- Ej, powiedz – zagaił Taurysa. – Źle ci tutaj?
Zapytany odwrócił się natychmiast i wlepił wzrok w okno. Dopiero po kilku sekundach odważył się ponownie spojrzeć w stronę kanapy.
- Nie – przyznał cichym głosem. – Jest dobrze. Podoba mi się.
„To wspaniale! Naprawdę doskonale! Wiedziałem że ci się tu spodoba!" – to lub coś w podobnym guście powinno było paść z ust Feliksa w odpowiedzi. Zamiast tego jednak pojawił się cwaniacki uśmieszek, a myśli, które kotłowały mu się w głowie, wyrażone zostały jednym króciutkim zdaniem:
- No i dobra.
Rety, rety... siedziałam nad tym dłużej, niż ustawa przewiduje (zaczęłam na... początku maja?). Paranoja...

Ogóle rzecz biorąc celem tego kawałka była chęć sprawdzenia, czy umiem napisać coś, co choć trochę przypomina obyczajówkę. Nie wiem czy mi się to udało, ale tekst jest - w dodatku skończony. I co więcej... coś wnosi. Wnosi, bo starałam się pokazać tutaj mój pogląd na współczesnego Pol/Lita.
Wychodzę z założenia, że taki Feliks (no, nie tylko on oczywiście) jest po pierwsze osobą a po drugie Polską. Idąc tym tropem zakładam, że "zdanie Polaków" na konkretny temat nie jest "zdaniem Feliksa". Innymi słowy nawet jeśli ogół Polaków nie żywi sympatii do Litwinów, to nie oznacza to, że Feliks ma opluwać Taurysa. Bo prawda jest taka, że Polacy znają Litwinów jako naród - a Feliks zna właśnie konkretnego Taurysa i ewentualne sympatie czy antypatie względem Taurysa nie są identyczne jak średnia z sympatii/antypatii Polaków do Litwinów. Przekładając na Hetalię: nie uważam, żeby w czasach obecnych relacja Felek-Taurys w wydaniu koleżeńskim nie miała sensu. Nie, oni wcale nie muszą się nawzajem zwalczać - bo w końcu ich (jako osoby) łączy bardzo długa historia. Ale nie oznacza to też, że relacja ma być słodka, różowa i kochana. Na litość, kumple przecież się kłócą...

Jeszcze odnośnie wspomnianej przyjaźni polsko-francuskiej: przeglądałam ostatnio najnowsze dane dotyczące tego, jak Polacy postrzegają inne narody. Francuzi znaleźli się w czołówce ulubionych (nie na pierwszym czy drugim miejscu, ale wysoko... bodajże na szóstym).

To tyle ode mnie. Mam nadzieję, że tekst Wam się spodoba.

W razie znalezienia błędów proszę śmiało dawać znać! Tekst był sprawdzany, ale zawsze coś mi umyka.


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Axis Powers Hetalia (c) Hidekaz Himaruya
© 2011 - 2024 FallenAnn
Comments13
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Dup3n's avatar
...jak ja dawno nie czytałam twoich opowiadań. Nie z lenistwa, bardziej z braku czasu :< No, ale teraz przeczytałam, błędów nie ma, już ci chyba kiedyś mówiłam, że wielbię Ciebie i twoją twórczość, co nie? Więc powtarzać się nie będę i muszę zadbać o nowe określenia twojego talentu. Zarąbiste...ha... opowiadanko. Jak zwykle zresztą. Świetnie opisałaś ich relacje, znakomite opisy sytuacji i otoczenia. I jeszcze jedno... czy ty zmieniłaś motylka czy ja mam jakieś zwidy? Pozdro (*^*)/