literature

Pogoda i inne cuda na kiju

Deviation Actions

FallenAnn's avatar
By
Published:
2.4K Views

Literature Text

Polska jesień była złota i ciepła. Zima okrywała kraj miękkim białym puchem, zaś wiosna przystrajała go kwitnącą różnobarwnością i soczystą zielenią. Sprowadzała słońce i malowała niebo na czysty błękit.
Doprawdy, polska pogoda była niezwykła. Tak doskonale uzupełniające się pory roku… Płynnie przechodzące z jednej w drugą, subtelnie wyważone…
Tylko dlaczego znowu padało?
Feliks ściągnął brwi, zirytowany. Tak, lało. Po raz kolejny w ciągu tygodnia, a był dopiero wtorek. Co więcej, lipcowy wtorek. Dzień w samym środku lata.
Następny deszczowy dzień tego lata, pomyślał z goryczą Polska. Dziwaczny fenomen. Przecież o tej porze roku powinien narzekać na upał, nie na opady. Niestety, faktom nie dało się w żaden sposób zaprzeczyć – i tym samym roczny plan marudzenia został niespodziewanie zakłócony.
Sam deszcz również stawał się dla Feliksa coraz bardziej uciążliwy. Bo co z tego, że ogródek był o niebo zieleńszy niż w ostatnich latach, jak jego właściciel nie mógł choćby pójść do łazienki żeby się nie potknąć? Dom Polski, mimo iż pięknie odnowiony i gustownie odmalowany, wciąż miał wiele wad konstrukcyjnych, które spływająca woda potrafiła bezczelnie ujawnić. Chociażby takie dziury w podłodze. W ich przypadku Feliks miał bolesną okazję przekonać się, że samo położenie nowej wykładziny czasem nie wystarczy.  
Teraz zaś wyglądał przez okno, bezwiednie bawiąc się sznureczkiem od nowych wściekle różowych rolet. Kto powiedział, że o gustach się dyskutuje?
- Ech, generalnie, jest do chrzanu – westchnął.
Zamilkł. Przez chwilę rozważał dalsze aspekty wynikające z tego prostego stwierdzenia. Wszystko ma swoje źródło, to pewne. Fakt, że było „generalnie do chrzanu” wynikał z pogody. A ta nie mogła przecież wziąć się z nikąd.
A który kraj w całej Unii znany był z najbardziej parszywej aury?
Jak na zawołanie w wyobraźni Feliksa pojawił się obraz gęstych, krzaczastych brwi. Oczywiście, pomyślał. Jeśli dodać do tego powiązania z tym czterookim hamburgerożercą, który w ramach międzynarodowego spisku wpuścił kiedyś do jego ogrodu stonkę, to wniosek wydawał się logiczny: konspiracja! Kolejna w długiej historii Feliksa zmowa mająca na celu podważenie jego niesamowitości i umiejętności. Tym razem ze strony tego niewdzięcznego amatora herbaty, który niby to z uprzejmości zatrudnił jego ludzi do pracy w swoim domu.
Zgrzytnął zębami. Nie dość, że skusił znaczny procent mieszkańców rezydencji Polski jakimiś czarnoksięskimi sztuczkami to jeszcze sam wpycha się do cudzego domu, pije, baluje i zostawia błoto razem z deszczem.
Spojrzenie Feliksa padło na telefon.
„Niedoczekanie..”

* * *

Dom Anglii miał ciekawy wystrój. Stanowił on swoiste połączenie tradycji z nowoczesnością. Klasyczne umeblowanie w stylu wiktoriańskim i piękne dzieła sztuki tworzyły elegancką całość ubarwioną akcentami współczesności takimi jak płaski telewizor.
Wśród mebli szczególne miejsce zajmował głęboki, obity zielonym pluszem fotel. W nim właśnie Artur lubił popijać popołudniową herbatę. Tak zdaniem Anglii wyglądał idealny odpoczynek po ciężkim dniu: spokój, cisza, wygodny fotel i filiżanka Earl Grey. Tym razem jednak dwa z owych niezbędnych elementów zostały wykluczone z zestawu – w chwili, gdy ciszę przerwał dźwięk dzwonka, spokój prysnął jak bańka mydlana.
Jedna z krzaczastych brwi powędrowała w górę, a spojrzenie Anglii spoczęło na staromodnym telefonie, dzwoniącym z uporem godnym lepszej sprawy.
„Kto śmie…?” – pomyślał, podnosząc słuchawkę.
- Yes? – rzucił krótko. Ten, kto był po drugiej stronie, powinien z łatwością wyczuć jego niezadowolenie. Chłód w głosie Anglii postawiłby w stan niepewności samego Iwana. Najwyraźniej jednak rozmówca Artura już nie takie rzeczy słyszał. Albo też nie zrozumiał aluzji – co z kolei Anglia uznał za bardziej prawdopodobne. Zwłaszcza gdy został zalany potokiem słów, z których zdołał wychwycić tylko kilka. Reszta utonęła w niezrozumiałym bełkocie.
„Tak jakby” i „totalnie” wybijające się wyraźnie z tłumu szeleszczących słów jednoznacznie wskazywały dzwoniącego. A gdyby ktoś chciał mieć wątpliwości (lub, ewentualnie, nadzieję) co do jego tożsamości, natychmiast rozwiałoby je zakończenie monologu:
- … a to mi się, generalnie, nie podoba!    
Krzaczaste brwi znalazły się niebezpiecznie blisko siebie.
- Poland? What the… O co ci chodzi?
Zapadła krótka cisza, po której  kolejne słowa wyleciały ze słuchawki z prędkością karabinu maszynowego. W niektórych chwilach Polska potrafił niesamowicie dużo mówić. Co gorsza, dużo i bez sensu. Tak było za każdym razem, gdy wpadał na genialny (jego zdaniem) pomysł, zawsze kiedy się czymś ekscytował… lub irytował. Jak przekonał się Anglia, w takich przypadkach zawartość sensu i spójności w polskim zdaniu spadała poniżej przeciętnej.
- … i totalnie mi się to nie podoba! – zakończył dobitnie Feliks. Artur westchnął ciężko, nakazując sobie cierpliwość.
- Co konkretnie ci się nie podoba, Poland?
Tym razem wybuch nastąpił niemal od razu.
- Że twoje szamanizmy zsyłają na mnie deszcz!
Ponownie zapadła cisza. Spośród wszystkich możliwych odpowiedzi akurat tej Anglia się nie spodziewał.
- Możesz powtórzyć? – poprosił. – Chyba się przesłyszałem.
Po drugiej stronie coś chrupnęło. Najwyraźniej Feliks wyciągnął paczkę solonych środków na uspokojenie.
- Powiedziałem – rzekł niewyraźnie Polska – że odprawiasz jakieś szamanizmy i zsyłasz na mnie deszcz. Przez całe wakacje mam totalnie angielską pogodę! Chcesz sobie odbić to, że moja emigracja wybudowała mi drugi dom na tych twoich wyspach?! Mam ci, jakby, przypomnieć, gdzie są twoje wille?!
Artur odsunął słuchawkę od ucha i wziął głęboki oddech. Złośliwa część jego osobowości błagała go, by zgodził się na propozycję przypomnienia. Zwłaszcza, że Polska (tego był pewien) nie miał pojęcia gdzie
i kiedy powstały kolonie brytyjskie. Z niemałym trudem zwalczył pokusę. W końcu stygła mu herbata!
- All right, Poland – zaczął niebezpiecznie spokojnym tonem. – Zabiorę mój deszcz. Ale pod warunkiem, że zamalujesz to przeklęte różowe graffiti, które twoi ludzie strzelili na mojej ścianie!

* * *

Ponieważ sama myśl o pracy powodowała u Feliksa głębokie zmęczenie, usłyszawszy o malowaniu domu Anglii natychmiast rzucił słuchawkę, spakował manatki i udał się na wypoczynek. Tym razem wybór padł na jedyne i niepowtarzalne polskie morze. Wprawdzie nie było ono nawet w połowie tak lazurowe jak Morze Śródziemne – właściwie jego szaro-nijaka barwa przypominała Feliksowi raczej o czasach PRL-u. Zaś jeśli chodziło o żyjące w nim stworzenia, ostatnimi czasy najczęściej spotykanymi były sinice. Ale mimo wszystko było. Jedyne w swoim rodzaju, prawdziwe, polskie…
- Guten Morgen, mein Freund!
Głośne, zachodnio brzmiące powitanie sprawiło, że Feliks aż zgrzytnął zębami. Prawda… Wakacje. Turyści. Niemcy.
Polska przedzierał się przez tłum kłębiący się na Wybrzeżu Kościuszkowskim. Przelotnie rzucał okiem na stragany. Musiał przyznać, że Pomorze było dziwne. Jedną z najczęściej spotykanych przekąsek okazał się oscypek. A najpowszechniejszym typem zwiedzającego był przeciętny Hans Schmidt. Niemal na każdym kroku Feliks mógł usłyszeć prowadzone po niemiecku rozmowy, a rozlegające się tu i ówdzie tubalne śmiechy sprawiły, że czuł się prawie jak na Oktoberfest.
„Dobrze, że nie grają muzyki, bo jeszcze zaczęliby się kiwać” – pomyślał złośliwie.
Cóż, członkostwo w tej całej Unii miało swoje dobre i złe strony. W końcu jego ludzie mogli swobodnie podróżować, zwiedzać i pracować. Z drugiej strony, cały Zachód nagle postanowił wtarabanić się do jego domu. Nie dość, że naniosą błota, to jeszcze wypiją mu całe piwo i zjedzą paluszki. Rety…
- Och, hallo, Polen!
- He? – Feliks odwrócił się gwałtownie, potrącając przy tym jakiegoś przechodnia. Po gromkim okrzyku upadającego ocenił, że potrąconym najwyraźniej był Polak. Albo Włoch, tłumaczy akurat komuś, jak brzmi po włosku „zakręt”. – Niemcy? Ty tutaj?
Zanim zdał sobie sprawę z absurdalności tego pytania, Ludwig już formował odpowiedź.
- Na ja, przyjechałem na wczasy. Pozwiedzać, powspominać. Sam rozumiesz.
Feliks rozumiał. A w każdym razie to, gdyż wiele innych kwestii wciąż pozostawało niejasnych.
- Ale jesteś tu, tak jakby, sam? – zapytał z wahaniem. – Bez… no, bez nikogo?
- Ja, ich bin allein hier – odparł Niemcy. Najwyraźniej czuł się jak u siebie.
Polska ściągnął brwi. Coś mu mówiło, że Ludwig może nie tyle kłamie, co jest najzwyczajniej w świecie nieświadomy. Teoria umocniła się tylko, gdy przypomniał sobie głośne i zaskoczone „Mamma mia!” dochodzące z zamku krzyżackiego, kiedy przejeżdżał przez Malbork.
Zmierzył Ludwiga niechętnym spojrzeniem. Wysoki i postawny, jak zwykle pozostawał do przesady zasadniczy; nawet na urlopie stał na baczność. A ze spędzał go akurat w tym a nie innym miejscu i miał szczęście (lub też nie) trafić na gospodarza…
Cóż, skwitował Feliks. Generalnie, jak to mówią: gość w dom, ser na stół.
To była pierwsza zasada polskiej gościnności. I nic innego jak zwykła chęć przestrzegania jej sprawiło, że Feliks wylądował z Ludwigiem przy jednym stole. Mimo, iż byli na Pomorzu, Polska uznał, że Niemcy nie zachwyci się smażoną rybą. Dlatego chcąc nie chcąc, trafili do baru z grillem.
Chwile oczekiwania umilała im muzyka płynąca z głośników barowego odtwarzacza. W tym momencie nie liczyły się jednak słowa piosenki a melodia – która, jak stwierdził z niejaką ulgą Feliks, nie nadawała się do bujania. Poza muzyką nic nie zakłócało odrobinę zbyt niezręcznej ciszy, jaka zapadła na linii Polska-Niemcy.
Większość pewności siebie uleciała z Ludwiga jak spiryt z nie dokręconej flaszki. Mimo to, siedząc sztywno naprzeciw Polski z całych sił starał się nie wyglądać, jakby chciał wtopić się w tło. Podobnie Feliks, który unikając wzroku zachodniego gościa ze zręcznością partyzanta krążącego po polu minowym, desperacko szukał jakiegoś w miarę bezpiecznego tematu do rozmowy. Szczęśliwie, ten pojawił się dosłownie po paru minutach, i wjechał na stół w towarzystwie dodatków i piwa.
- O! – ucieszył się Niemcy. – Die Polnische Wurst?
- No ba! Die beste – Feliks popisał się znajomością języków obcych. – Beskidzka!
- Bez czego? – zdziwił się Ludwig. Polska zamarł z na wpół przechyloną szklanką w dłoni. W tej chwili wkładał cały swój wysiłek w zachowanie powagi. Nie, nie mógł się teraz śmiać. Nie miał ochoty rozpętać trzeciej wojny światowej.

* * *

- Tak dawno się nie widzieliśmy, towarzyszu Polsko – rzekł uprzejmie Rosja. Feliks skrzywił się, próbując odwzajemnić jego uroczy i niewątpliwie doskonale wyćwiczony uśmiech. W efekcie wyglądał, jakby użądliła go osa. A w każdym razie tak się czuł.
- Ano fakt. Dawno – odparł krótko. „Nie, żebym się stęsknił, czy coś”- dodał w myślach.
Tym razem rozmowy polsko-rosyjskie odbywały się w domu Polski. Feliksa niespecjalnie cieszyła taka perspektywa, ale jak to zwykle bywało w podobnych przypadkach, nie miał wiele do gadania. Z resztą, i tak nie byłoby o czym. Wcześniejsze lata udowodniły, że z Rosją nie da się rozmawiać.
Uśmiechnął się gorzko. Nie na warunkach innych niż jego własne.
- No to powiedzcie, towarzyszu – ciągnął Iwan tym samym ugrzecznionym tonem. – Dobrze wam się powodzi?
Feliks prychnął.
- A pewno – odparł hardo. – Nawet lepiej niż dobrze. Generalnie, jest super. Jak bum, cyk-cyk.
- Och? – Rosja wyglądał na uprzejmie zdziwionego. – Naprawdę?
- A jak. I masz w tym swój udział – powiedział, nim zdążył się powstrzymać. „Oj ” – pomyślał  jedynie, widząc, jak zdziwienie malujące się na twarzy Iwana przestaje być uprzejme.
- Możecie mi to wyjaśnić, towarzyszu?
Polska odetchnął głęboko. No trudno, skwitował. Gorzej być nie może.
- Bo widzisz, generalnie, twoje obywatelki, jakby, pracują w moim… sektorze… usługowym. Ale same przyjechały. Ja totalnie nie spraszałem! – Feliks podniósł ręce w obronnym geście.
- Tyle że, widzisz – podjął po chwili – teraz reszta Unii patrzy na mnie jak na buca, co to, jakby, dorabia się kosztem sąsiada. Więc, generalnie, mam prośbę: może byś je zabrał? Obaj skorzystamy.
Polska po raz kolejny zmusił się do uśmiechu. Miał jednak wrażenie, że znowu krzywi się jak użądlony. Tymczasem Rosja, który w trakcie jego przemówienia zdążył wychylić dwa kieliszki wódki i właśnie nalewał sobie trzeci, potarł policzek w zadumie.
- No nie wiem, Polsha – rzekł. – Skoro tak bardzo ci pomagają, to może niech zostaną. Jestem pewien, że skorzystamy nie mniej.
Feliks ściągnął brwi. Przez moment bawił się pustym kieliszkiem. Nagle wstał, i pozasłaniawszy uprzednio wszystkie okna w salonie, doskoczył do kredensu. Odsunął dolną szufladę i z namaszczeniem wydobył z niej starą gazetę. Oczy Rosji powiększyły się do rozmiaru spodków. Gazeta okazał się bowiem owijać coś naprawdę cennego.
- I co ty na to? – zapytał Polska, stawiając przed Iwanem butelkę śliwowicy. – Tradycyjnie pędzona. A że jest, tak jakby, „spod lady”, jak za starych czasów… To jak będzie… sąsiedzie?
Rosja z uśmiechem przygotował swój kieliszek na przyjęcie nowej zawartości. Więc jednak sobie ponegocjują. Polska miał tylko nadzieję, że gdy rano się obudzi, nie zastanie go przykra niespodzianka w rodzaju braku gazu.

* * *

- …I tak to mnie więcej było, Liciek.
Siedzący po drugiej stronie kuchennego stołu Toris od niechcenia mieszał herbatę. Oczywiście, gdy decydował się złożyć wizytę swojemu sąsiadowi, miał pełną świadomość, że Feliks będzie chciał się podzielić ostatnimi sukcesami. W końcu, jak to Feliks, lubił chwalić się nawet wkręceniem żarówki.
Westchnął, odkładając łyżeczkę na spodek.
- Czyli tak: objechałeś Artura, oplułeś Ludwiga i spiłeś Iwana? – podsumował Litwa. – A wszystko tylko w tym tygodniu?
- No wiesz – Feliks pogryzał paluszki z sezamem. – Z tym ostatnim to można by się, tak jakby, kłócić.
- Ale miałeś gaz, gdy się obudziłeś?
- Nie pamiętam, czy się obudziłem – przyznał Polska. – Chyba się nie kładłem. Wiesz, generalnie, rozmowy się przeciągnęły, a rano miałem, jakby, pomalować dom.
- Ale udało ci się coś osiągnąć? – drążył Litwa. – Pozbyłeś się tych… „pracownic”?
- No… - zawahał się Polska. – Nie.
Toris zmrużył oczy.
- A masz chociaż tę śliwowicę?
- Nie – przyznał Feliks. – Już nie.
Litwa pokręcił głową ze zrezygnowaniem. On chyba nigdy się nie zmieni, pomyślał. Głupek, nie potrafiący uczyć się na własnych błędach. Z drugiej jednak strony…
Pociągnął łyk herbaty. Była dobra, ale zdążyła już wystygnąć.
…z drugiej strony, skoro był takim głupkiem, to czemu on, Toris, w dalszym ciągu go odwiedzał? Albo sam był równie głupi, albo…
Uśmiechnął się nieznacznie.
Albo coś w tym „głupku” po prostu nie pozwalało go nie lubić. Sentyment? Możliwe. Bo jak wyjaśnić to, że do tej pory nie starł tego różowego napisu, który od paru lat zdobił ścianę jego domu, głosząc triumfalnie: „Tu byłem – Polska”? Mimo, iż prawie wszyscy mieszkańcy na to nalegali, on się nie ugiął, a napis pozostał. Ciekawe, co by było, gdyby on podpisał tak dom Polski… Może kiedyś…
- Hej – przypomniał sobie nagle Toris. – A od kiedy mówisz po niemiecku?
- No jak to? – Feliks rozparł się nonszalancko na krześle. – Przecież trzeba znać język wroga, nie?
- Ach.. tak… - wyjąkał Litwa. – A… znasz litewski?
- No co ty, Liciek? – zaśmiał się Polska. – Przecież wiesz chyba, nie?
Wiedział. Chociaż nie był do końca pewien, na ile powinien wierzyć. Ale wiedział. I co więcej, był przekonany, że niezależnie od czasu i miejsca, za każdym razem gdy zada Feliksowi to pytanie, odpowiedź będzie dokładnie taka sama.
- Bo cię, generalnie, lubię, Liciek.
Co mogę powiedzieć? Nie jestem z tego zadowolona. Niby zawarłam w tekście wszystko, co chciałam, ale - no właśnie, "ale"... (-_-)"
Teoretycznie miało to-to być śmieszne. Mam nadzieję, że nikogo tym nie obrażam. Wątki oparłam na własnych przemyśleniach i doświadczeniach - wątek polsko-niemiecki to w większości "wspomnienia" z wizyty w Trójmieście.

Tradycyjnie uprasza się o korzystanie z książki życzeń i zażaleń. W miarę możliwości niech wpisy będą konkretne.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
(c) Hidekaz Himaruya
© 2009 - 2024 FallenAnn
Comments39
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
RainbowPotter's avatar
Moja siostra patrzy na mnie jak na wariata przez cztery niekontrolowane wybuchy śmiechu nieznanego pochodzenia, które miały miejsce przed chwilą ;u;