literature

Ceremonia

Deviation Actions

FallenAnn's avatar
By
Published:
1.7K Views

Literature Text

Rzutka. Zabaweczka w rękach człowieka, który przywykł do trzymania broni zdolnej rozpruć przeciwnika na dwoje. Przedmiot dość lekki, by do jego utrzymania wystarczyły dwa palce a przy tym na tyle ciężki, żeby z łatwością pokonać odległość dwóch metrów dzielącą masywne biurko od ściany, do której przytwierdzono mapę. Wystarczył jeden sprawny ruch nadgarstka, i oto drewniana rzutka przemknęła ze świstem przez pokój i wbiła się głęboko w boazerię, którą obłożono ścianę. Idealnie w środek jednego z krajów zaznaczonych na mapie.
Uśmiech. Niewielki grymas nadający twarzy pozory wesołości. Doskonałe trafienie nie zdołało rozpalić jasnego płomienia tegoż uczucia w duszy człowieka, którego silne palce ściskały kolejną rzutkę.
Przecież nie można wzniecić ognia z pustki, czyż nie?
Ciemne oko; zieleń, w zaskakujący sposób przechodząca w niebieskość. Skoncentrowane na celu, nie da rady patrzeć jednocześnie w dwie strony. Tak głęboki rodzaj skupienia mógłby zostać uznany za cudowną zaletę. Inni zaś widzieliby w nim tylko wady. Bo co z tego, że człowiek, który dzierży broń w stalowym uchwycie, posiada umiejętność przestrzelenia środka tarczy jednym strzałem, jeśli nie widzi wroga przystawiającego mu lufę do tyłu głowy?
Następna (trzecia już) rzutka wbiła się w ten sam kraj na karcie mapy.
Toris uśmiechnął się krzywo. Cóż za idealny błąd…
Biurko, na którym siedział, ustawiono przodem do drzwi. Mapa – jego tymczasowa tarcza do rzutek – wisiała po lewej stronie pokoju. Aby mógł do niej celować, musiał ustawić się bokiem do wejścia, na przykład usiąść na lewej (patrząc od frontu) krawędzi biurka. Kiedy skupiał się na obrazie mapy, nie widział niczego, co znajdowało się po jego bokach. Niedomknięte drzwi wykluczały ewentualny hałas wywołany przez nie naoliwione zawiasy lub wadliwą klamkę, a to kolei pozwalało wprawnemu zabójcy wkraść się do biura bez najmniejszego nawet trudu. W efekcie Toris Lorinaitis stał się rozkosznie łatwym celem dla każdego, komu przyszłaby ochota potrenować sobie strzały.
Nieostrożność. Niezbyt daleki krewniak Głupoty.
- Masz mnie – powiedział, nie odrywając wzroku od mapy. Usłyszał cichy, przerażająco wyraźny chichot, dochodzący od strony drzwi. Po chwil dołączył do niego stukot butów na drewnianej posadzce.
- Owszem – mruknął znajomy głos. – Mam.
Zimna lufa rewolweru dotknęła skroni Torisa. Ten nie poruszył się ani o milimetr. Nie mrugnął, nie spiął mięśni, nie zacisnął dłoni. Nic, nawet najmniejsze wahanie, nie wskazywało na to, że się boi.
- Co zamierzasz? -  Zapytał spokojnie.
- Kto wie… - głos przybysza ociekał słodyczą, obrzydliwie lepką i cudownie pożądaną. – Za opuszczenie gardy powinny grozić bolesne konsekwencje.
- Zabijesz mnie za nierozwagę? - Kąciki ust Torisa uniosły się w leciutkim uśmiechu. W jego myślach zaś pojawiły się strzępki wspomnień z najróżniejszych bitew, w których miał okazję brać udział. Ciało doskonale pamiętało rany, które niegdyś otrzymało, a pojedyncze obrazy otwartych ran, obnażonych kości i wyszarpanych mięśni wystarczyły, by wywołać mimowolną reakcję na nieistniejący ból.
Jednak strach przed dawnym bólem a lęk przed nieznanym to dwie zupełnie różne rzeczy. Toris bałby się otrzymania rany kłutej lub ciętej, drżałby przez perspektywą łamania kości i wyszarpywania kończyn ze stawów, lecz w obliczu strzału w głowę pozostawał spokojny.
Wszak nigdy wcześniej nie otrzymał strzału prosto w skroń.
Chłód lufy zniknął równie niespodziewanie jak się pojawił.
- Następnym razem nie będę tak łaskawy – obiecał Gilbert, chowając broń do kabury. – Od swoich żołnierzy wymagam pełnej gotowości.
- Oczywiście – Toris kiwnął głową.
Zaufanie. Dla jednych dowód głupoty, dla innych kwintesencja sprytu. Postawa, która może przynieść niewyobrażalne korzyści lub ostateczną zgubę.
Toris pochylił się. Oparł łokcie na kolanach, złożone dłonie trzymał pionowo przed twarzą i patrzył. Patrzył na mieszankę zdziwienia i zachwytu malujące się na obliczu Gilberta Beilschmidta i zastanawiał się, jak reakcja Esesmana na widok niecodziennej tarczy do rzutek wpłynie na stosunek do jego osoby. Jakkolwiek by się nie zmienił, gra będzie toczyć się dalej, stwierdził wreszcie.
Gra. Cholerna, pozbawiona jasnych zasad rozgrywka, w którą został wciągnięty wbrew woli. Gra, z której zamierzał wyjść jako zwycięzca.
- Warschau? – Padło pytanie. – Trzy dokładne trafienia w taką małą kropkę?
- Owszem – odparł krótko Toris.
- Z tej odległości – Gilbert spojrzał na niego i pokręcił głową z rozbawieniem. – Twoja determinacja jest imponująca.
- Czy to źle? – Zapytał Toris.
Zeskoczył z biurka i zbliżył się do Gilberta. Nie wypadało przecież prowadzić rozmowy siedząc w tak nonszalancki sposób.
- Zależy dla kogo, mein Freund. Zależy dla kogo.
Zależność. Czynnik niezbędny gdy chcemy mówić o sytuacji między jednostkami. Zwłaszcza, gdy zalicza się ona do niestabilnych. To zależność decyduje wtedy o kolejnym ruchu. Tak jak w szachach, gdzie pozycja i właściwości figury decydują o jej przydatności w rozgrywce i jej roli w ostatecznym starciu. Możliwość wygranej zależy od umiejętności gracza oraz ilości i różnorodności posiadanych figur. A jeśli uznać, że podziurawiona rzutkami mapa jest szachownicą...
Dłoń Torisa musnęła brzeg karty.
…to pola pierwszego z graczy znajdują się na Litwie.
- O czym myślisz? – Zapytał niespodziewanie Gilbert.
- Rozważam następny ruch – odrzekł Toris w zadumie. – Chciał mnie zaangażować w rozgrywkę, ale zapomniał chyba, że nie ma pojęcia o strategii.
- Mówisz o…?
- Zgadza się – mruknął, i postukał palcem w pole otaczające kropkę podpisaną „Warschau".
- Polen – zachichotał Gilbert. – Oczywiście.
Oczywiście. Nie, nic nie było nawet w połowie tak oczywiste jak się wydawało. Gilbert sądził zapewne, że Toris pragnął zwykłego rewanżu. Odkupienia zbrodni, upokorzenia zbrodniarza i odzyskania godności.
Gówno. Prawda.
Zemsta nie była słowem dostatecznie naładowanym emocjonalnie, by oddać to, czego pragnął Toris. Tu nie chodziło o szczeniacką bójkę, dziecinną kłótnię czy zaserwowanie kopniaka w zamian za kuksańca czy podstawienie nogi. Wyrwanie tego, co było dla drugiej osoby najważniejsze, nie miało prawa równać się z dziecinnymi poszturchiwaniami.
Varšuva zasługuje na więcej niż tylko trzy strzały, pomyślał, gładząc bezwiednie powierzchnię mapy.
- Rozumiem, że masz dobry plan? – Zapytał Gilbert. Czerwone oczy spoglądały badawczo spod przymrużonych powiek.
Toris prychnął cicho.
- Wystarczy, żeby po prostu był – odparł. – Każdy plan oznacza strategię. A nasz Problem nie przepada za strategią.
- Obyś miał rację – ton głosu Esesmana niespodziewanie stracił całą swoją słodycz. Był teraz zimny, rzeczowy, ostry. Nieprzyjemny.
Gilbert przysunął się do Torisa. Położył dłoń płasko na jego piersi, dokładnie na wysokości serca.
- Jeśli się mylisz, konsekwencje będą poważne – powiedział. – Zawiedź mnie, a pożałujesz, że nie umarłeś wcześniej.
- Nie pożałuję – zdecydowana odpowiedź nie zbiła Gilberta z tropu. Jedynie wzmogła zainteresowanie, zaakcentowane przez lekkie uniesienie brwi.
- Bo nie przewiduję miejsca na błąd, herr Beilschmidt.
Dłoń Gilberta przesunęła się wzdłuż piersi Torisa, do biodra, by ostatecznie chwycić nadgarstek wiszącej swobodnie prawej ręki.
- Świetna odpowiedź – mruknął z zadowoleniem. – Ale chcę dostać dowód. Prawdziwy. Udowodnij, że ci się to należy – kciuk Gilbert gładził romb SD wyszyty na mankiecie marynarki Torisa.
Zaufanie. Cecha głupców i oszustów. Dobry oszust zawsze wie, na kim je wymusić.
Dobry gracz zawsze wie, jak podejść dobrego oszusta. W końcu w grze każdy oszust wprowadza własne reguły. A Toris przez wiele długich lat grywał w szachy z oszustem.
- Dajesz i odbierasz. Nie będę żałował, herr Beilschmidt.
Z serii: Duchy Polski:

:bulletblue: Zapach burzy -> [link]
:bulletblue: Duchy Polski -> [link]
:bulletblue: Skraj -> [link]
:bulletblue: Upiór na skale -> [link]
:bulletblue: Lazarus -> [link]
:bulletblue: Ceremonia
:bulletblue: Na proch -> [link]
:bulletblue: Jak czarne na bieli -> [link]


Miałam kończyć tę serię, ale usłyszałam pewna piosenkę i oto efekty. Nie jest to więc jeszcze epilog, ba, nawet Felka tu nie ma, ale chciałam to napisać. Uznajmy to za łatę na dziurze pomiędzy dwoma tekstami.
Do tego po dwóch miesiącach mamy mój powrót do Hetalii. Dziwnie mi z tym, ale co począć...

Piosenka, która dała mi potrzebnego kopa, jest tu -> [link]

This is the game you want me to join in
It is you your world, (there's) nothing to believe in
The rapture of lust
The ruins of my trust
I will take your heart because you took mine


[For My Pain... Rapture of Lust]


Wbrew pozorom (?) ona łączy się z tekstem. I nie, nie dotyczy Gilberta.

Taurys występuje jako Toris w ramach zachowania pewnej konsekwencji (ponieważ seria nie powstaje po kolei, wolę nie zaczynać "Taurysem", kończyć "Torisem", a w środku przeplatać).

Zatem oddaję w Wasze ręce ten tekst i naiwnie liczę, że się spodoba.
Nie sprawdziłam wszystkich błędów, więc w razie literówek proszę krzyczeć. Acz dodatkową korektę pod tym kątem jeszcze zrobię.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Axis Powers Hetalia (c) Hidekaz Himaruya
© 2011 - 2024 FallenAnn
Comments14
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Dup3n's avatar
:D kochana, to jest pinkne!!! normalnie nie mogę i przeczytam jeszcze raz ( a potem jeszcze ze dwa razy i więcej)... jesteś po prostu cudowna, inteligentna i tę inteligencję przekazujesz w opowiadaniach! Kocham cię XD